Strony

czwartek, 4 sierpnia 2016

Vincent CD Ayame

Zatracił się w iskrzących tęczówkach swej luby. Czyżby udało mu się zdobyć upragniony, wyczekiwany uśmiech? Pełen ciepła. Czuł jak dopada go nieokiełznane szczęście. Zmrużył oczy, przybliżając rachityczną dłoń do bladego policzka. To niesamowite jak się dopełniali. Jego serce nigdy nie doznało jeszcze tak silnego uczucia. Nie zamierzał popełnić błahego błędu i stracić największej wartości jaką kiedykolwiek zdobył.
Mozolnie podniósł się z twardej ławki, wstępując pomiędzy ogród usłany różami. Postanowił wykorzystać daną ich chwilę samotności. Zerwał jedyną białą różę i wręczył ją ukochanej. Przypominała mu ją. Skrytą, powierzchownie bezbarwną. Lecz czy to właśnie nie to czyniło ją tak wspaniałą? W najśmielszych snach nie sądził, że zostanie ona jego damą. Teraz nie musiał już obawiać się stracić reputacji w jej oczach. Mógł chronić ją bez względu na konsekwencję. Wiedział już, że mu na to pozwoli. Miał ochotę wymawiać tandetne kwestie dotyczące miłości dorównując poziomowi niedojrzałemu gimnazjaliście. Powstrzymał się dla swojej Panienki.
Obserwował przez chwilę jak trzyma w dłoniach kwiat, rozkoszując palce aksamitnymi płatkami. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Zaczerpnął powietrza i wyprostował się.
- Powinienem dziękować Bogu za tak urodziwą i wdzięczną niewiastę. Jesteś urocza - ośmielił się nieco. Nie mógł kryć swoich uczuć. Nie na tym przecież polega związek.
Uniósł wzrok z uśmiechem. Pora nie miała już dla niego najmniejszego znaczenia. Mógł być z nią cały dzień, jak i noc. Czarne chmury przysłoniły dotąd czyste niebo. Chwycił swą Błękitną za dłoń. Nieodpowiedzialnym byłoby zostać na zewnątrz podczas deszczu, w szczególności gdy Panienka nie była odpowiednio odziana. Mozolnie i dostojnie kroczył przez puste korytarze szkoły. Miał wrażenie, że wszyscy zazdroszczą mu ukochanej. Zapewne musieli być zdumieni.
Zaprowadził ją do swojego lokum. Drzwi otworzyły się po delikatnym pchnięciu. Znów zapomniał zamknąć je na klucz. Kompletnie stracił głowę. Do czego ta miłość go prowadziła...? Skierował się do najistotniejszej rzeczy w swoim życiu. Wziął ją w dłonie i przemierzył niewielką część pokoju, stając prosto przed swą lubą.
- Mógłbym dla Panienki zaśpiewać? - zapytał z gracją. Ta poczęła dotykać jego lekko podkręconych na końcach, złotych kosmyków. Tego dnia czuł się na siłach. Dopadła go wyjątkowa refleksja, jakiej nie doświadczył przez długi czas. Chciał należycie spożytkować jej nakłady. W końcu miał już dla kogo. Wziął łyk wody, nawilżając Pojedyncze krople deszczu skapywały na parapet, tworząc perfekcyjny akompaniament.
- Odziałem całunem Twe porażki
Niegdyś pogrzebana, dziś zmartwychwstała
Żałobnicy zalani w swych smutkach
Niepokalana dusza godna rycerskiego obowiązku
Umorzona
Za nią podążę wprost w czeluście kalwarii
Nie rozłączy nas ni życie ni śmierć
Ma Miła
Zakończył charakterystycznym pociągnięciem smyczka. Odsunął na bok wszelkie przedmioty i usadowił się obok niej. Najsubtelniej ucałować spierzchnięte wargi. Niestety jakże seraficzną chwilę przerwał im czas. Odprowadził ją do drzwi jej pokoju i wrócił. Tej nocy nie miał problemu z zaśnięciem.
Następnego ranka przebudził się wyjątkowo wcześnie. Wziął półgodzinną kąpiel, ubrał się należycie i ruszył na lekcje. Minęły mu stosunkowo szybko i bezproblemowo, oprócz ostatniej. Niezapowiedziana kartkówka nigdy nie wróży niczego dobrego. Na szczęście pomimo tak małej ilości czasu poświęconemu nauce, udało mu się w miarę zrozumieć temat. Uznał to za drobny sukces. Po lekcjach od razu udał się do ukochanej, zapraszając ją na spacer po pobliskim lesie. Dowiedział się o nim poprzedniego wieczoru z rozmowy przechodzących korytarzem chłopców. Uwielbiał takie miejsca, a Ayame była idealnym kompanem do wszelakich przepraw. Wyglądało na to, iż byli tam sami. Większość zrezygnowała już z bezcelowych spacerów, a on nadal nie potrafił tego zrozumieć. Cóż, świata swymi poglądami nie zbawi.
Ponieważ tego dnia lekcje zakończyły się wyjątkowo późno, równie późno dotarli do celu. Już od początku zaczęło mu się podobać. Na swojej drodze spotykali mnóstwo leśnych stworzonek, które uciekły im sprzed nosa. Dawno już nie bawił się tak dobrze, zachowując się w taki infantylny sposób. Z nią wszystko stało się wspaniałe i nabrało pożądanych barw.
- Przepraszam, że Panienkę martwię, ale powinniśmy wrócić już do szkoły. Panują tam surowe zasady, a ja nie chcę Panienki opuścić - ujął jej dłonie. Ta pokiwała głową i ciągnąc rozmowę, poszła równo z nim. Niestety orientacja w terenie blondyna nie była na wysokim poziomie, także nie zdołał zapamiętać drogi. Słońce już dawno skryło się za horyzontem, a oni wciąż krążyli dookoła. Jednak po kilku minutach wcale nie czas okazał się być ich największym problemem. Usłyszał donośne warczenie. Osłonił ją z każdej możliwej stron, wychodząc naprzód. Ochroni ją własną piersią. Po chwili osunął się na ziemię, czując promieniujący ból w ramieniu. Z trudem wyswobodził się spod pyska bestii, miażdżącej jego kości. Chwycił pierwszy lepszy patyk i zaczął celować w czułe miejsca zwierzęcia. W końcu je odstraszył. Objął Panienkę, idąc z uśmiechem. Wtedy był już pewien, że dla niej będzie w stanie dopuścić się wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz