Dopiero teraz do niego dotarło, że będąc z nią na stołówce nie mógłby użyć swojej umiejętności, co zazwyczaj robił. Najpewniej, znów by zemdlał i doprowadziłby prędzej lub później do szewskiej pasji swoją towarzyszkę, czego nie chciał.
W odpowiedzi pokiwał z wdzięcznością głową, nadal nie potrafiąc się jednak przemóc, by spojrzeć na Hanae.
Poszli razem do najbliższego sklepu. Yves z całej siły starał się skupić na rozmowie z dziewczyną, nie myśląc o tych wszystkich spojrzeniach przechodniów. Raczej nie wyglądał zbyt normalnie, nie wspominając już o jego dziwacznych reakcjach i zachowaniu. Bez swojej umiejętności był kompletnie bezbronny. Przejście przez ulicę, czy choćby przebywanie w tym samym pomieszczeniu co istota ludzka to dla niego koszmar.
Droga trwała może z pięć minut, jednak on chwilami myślał, że błądzą tak bez konkretniejszego celu już czwartą godzinę. Minuta dłużej i kolejne halucynacje nawiedziłyby jego wyniszczoną psychikę, a on sam straciłby przytomność.
Po przekroczeniu progu sklepu, "uprzejma" pani za lady obrzuciła ich nieprzychylnym spojrzeniem. Na ten widok Yves struchlał ze strachu, odruchowo chcąc aktywować swą umiejętność. Siłą woli powstrzymał się jednak, wbijając wzrok w podłogę i blednąc całkowicie.
- Proszę - ewidentnie zwróciła się w jego stronę, wlepiając rozdrażnione ślepia w jego wątłą sylwetkę.
Spojrzenie było tak przytłaczające w jej oczach, że aż niebezpiecznie się zachwiał do tyłu, jednak nie upadł tym razem. Czemu zwróciła się akurat do niego?
Na ziemi znajduje się niemal siedem miliardów ludzi, w samej Japonii jest to około 127 milionów. Z nich wszystkich, z tak wielu jednostek akurat on musiał doświadczyć tej czystej antypatii z jej strony. I to akurat teraz, kiedy nie może uaktywnić swojej umiejętności. Więc tak wyglądają bramy piekieł? Momentalnie nawiedziła go szczera chęć popełnienia tu i teraz seppuku i pozbycia się tego widnokręgu nieskończonej agonii i męki.
Nie, musiał to wytrwać. Naprawdę, czy dla każdego człowieka zwykłe zakupy są jak osobiste spotkanie z czartem? Bo przecież w tamtej chwili mógłby ręczyć własnym, marnym życiem wymoczka antyspołecznego, że tuż przed jego oczami ukazał mu się sam lucyfer, w postaci z pozoru niegroźnej pani w podeszłym wieku za lady. Czyżby teraz właśnie nadszedł dla niego dzień sądu ostatecznego? Wszystkie jego grzechy, grzeszki i niecne uczynki wypełzną zza lady niczym jadowite węże, kąsając go śmiertelnie po kostkach i oplatając mu się wokół szyi? Och, jakże teraz szczerze i z całego serca żałował każdej okruszynki skradzionego ciastka...! Zwróciłby je wszystkie, ale ich stan nie był zbyt korzystny pod względem etycznym.
Nie...! Nie mógł znów poddać się swoim halucynacjom, w końcu to tylko zwykła iluzja jego chorego umysłu. Właśnie, tego nie ma, więc nie istnieje. Logiczne, prawda? Cudem udało mu się opanować paraliż ze strachu, drżącą ręką chwytając się najbliższej półki. Po części, żeby nie przytulać się znowu z podłogą, po części, by wziąć stamtąd pierwszy, lepszy produkt i zmywać się z tego duszącego kotła cierpienia.
Chwiejnym krokiem podszedł do lady, słaniając się po kątach, by w końcu oprzeć rękę o stabilny blat lady.
- T-to - powiedział szybko i nerwowo, jakby ktoś miał zamiar oskalpować go za bardziej rozbudowane zdania.
Człowiek (teraz już był pewny, że to człowiek, żaden demon) wziął z jego zalanej zimnym potem ręki produkt, by wolno skasować i podać cenę. Kilka razy chybiał, zanim wreszcie trafił drżącą ręką do kieszeni i wyjął zgniecione banknoty, bez liczenia niemal rzucając nimi o ladę. Oczy kasjerki przypominały teraz dwie, wyjątkowo wielkie pięciozłotówki, z otwartą buzią przyglądała się tej sumie. Czyżby to było mało? Może właśnie nieświadomie kupował jakiś cenny antyk, którego nie usatysfakcjonują żadne papierowe pieniądze? O wszyscy święci, czyżby tylko jeszcze bardziej nabiedził? Nie chciał wydawać całego kieszonkowego, danego mu prędzej dla zachowania pozorów niż z dobrych chęci, ale jeśli tego wymaga sytuacja i etykieta...
- Dopłacić...? - sięgał już jedną ręką po resztę pieniędzy wziętych "na zaś".
- N-nie! - pani natychmiastowo wybudziła się z chwilowego letargu, jakby otrząśnięta po pierwszym szoku. - Reszta... Zaraz wydam resztę!
- N-nie potrzeba! - szybko wykonał przeczący ruch głową, broniąc się całej siły przed szturmem jej nagłego i niezrozumiałego entuzjazmu.
Zmienił zdanie. Przerażająca, ta kobieta to istne zło wcielone! Wyglądała właśnie, jakby dostawała małpiego rozumu, zwracając się do niego per pan, z dziwnie uprzejmym i kulturalnym tonem.
Raz, w całym swoim życiu zebrał swoją pseudo odwagę, by spróbować czegoś z gatunku horrorów. Później rzecz jasna szczerze tego żałował, nie mogąc zasnąć przez tydzień. Tamten film przy niej to pikuś. Nie dość, że zwracała na niego taką uwagę, zalewała go na dodatek jeszcze dwudziestoma pytaniami naraz, pełnymi wilczych zamiarów obszytych skórą owczej uprzejmości. Znów ukazywała mu się w niej twarz lucyfera, po raz kolejny również pojawiły mu się mroczki przed oczami, a nogi zmiękły jak wata cukrowa. Nie na tyle jednak ogłupiał, by dać się jej omamić i pozwolić na wciągnięcie w tak misternie uknuty plan szatana. Nie mogąc znieść dłużej narastającej presji, aktywował swoją umiejętność i rozpłynął jej się tuż przed oczyma, niczym poranna mgiełka lub złoty sen. Pani najpierw kilkakrotnie zamrugała oczami, jakby im nie dowierzając, by w końcu całkowicie zapomnieć powodu swojej wcześniejszej ekscytacji. Choć znowu z niedowierzaniem patrzyła na niedbale rzuconą sumę, nie będąc w stanie sobie nawet przypomnieć, skąd się wzięły. Tym lepiej.
Dezaktywował swoją umiejętność dopiero kilkanaście metrów dalej od sklepu. Normalnie nie odwoływałby jej wcale, jednak Hanae nadal została w czeluściach piekielnych, które istoty ludzkie nazywają sklepem spożywczym. Ona jest normalną, samowystarczalną jednostką ludzką, to pewne. Zrobienie zakupów nie sprawi jej takich problemów, za chwilę wyjdzie ze sklepu bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu, zarówno fizycznym jak i psychicznym.
Rozpozna go?
Dopiero teraz jego mały, niezdarny móżdżek pojął, czym właśnie zaryzykował. Nie znał się z nią długo, nie miał żadnych zdjęć, czy innego dowodu na to, że zamienili ze sobą choć słowo. Skoro użył madness, czy to oznacza, że nie tylko nachalny czart o nim zapomni, ale również i jego dobrodziejka? Czy teraz przejdzie obok niego, nawet nie spoglądając na jego marną, żałosną osobę? Z jakiegoś powodu, myśl o tym była bolesna.
Samotność jest bolesna.
Widział o tym, aż za dobrze. Ale dopiero teraz zrozumiał, że samotność może boleć jeszcze bardziej, po raz zakosztowaniu słodkiego nektaru równie miłego towarzystwa. Po raz pierwszy w życie nie chciał, by ktoś o nim zapomniał. Egoistyczne i samolubne z jego strony, prawda? Ale mimo to... mimo, że zdawał sobie sprawę z własnej samolubnej prośby, chciał nadal, by się spełniła. Nadal chciał, by ktoś jednak zdawał sobie sprawę z jego istnienia, a tym kimś miała, musiała być Hanae.
Czuł, że tym egoizmem naruszał niepisaną zasadę.
Zasadę, dzięki której mógł wieść spokojne życie bezbarwnego odbicia, niekształtnego cienia.
Czy on naprawdę nie może nawet marzyć o szczęściu?
Jak bardzo musiał być przeklęty? Przez kogo?
Jego coraz bardziej zagmatwane rozmyślania przerwała machająca w jego stronę Hanae. Nie, nie zapomniała tej marnej istoty. Fala ulgi i niezrozumiałego szczęścia natychmiastowo zalała jego żałosne, łatwowierne serduszko.
Kiedy do niego dotarła, Yves zauważył na jej twarzy wyraz rozbawienia połączonego z politowaniem. Czyżby jednak zmieniła do niego stosunek, zauważając marność jego egzystencji? Szybko jednak rozwiała jego podejrzenia, wskazując dłonią na kurczowo trzymany przez niego w dłoniach produkt, zwracając się do niego z ogromnym bananem na twarzy.
- Ciekawe nawyki żywieniowe.
Dopiero teraz spojrzał na to, co dotychczas nie zamierzał wypuszczać nawet za cenę życia, i momentalnie cała jego twarz nabrała koloru intensywnego szkarłatu.
Kupił paczkę makaroników, tych w kształcie literek, za połowę swojego kieszonkowego. Geniusz.
Nie bardzo wiedząc, co z nimi zrobić, trzymał je nadal kurczowo pod pachą tak, jak trzymał, wbijając jednocześnie zażenowany wzrok w płyty chodnikowe.
- Chodźmy znaleźć jakieś spokojne miejsce, zgoda? - Jego towarzyszka wydawała się szczerze rozbawiona tą sytuacją, jednak nie zamierzała najwidoczniej czynić mu wyrzutów.
Pokiwał głową, nadal nie mogąc podnieść wzroku ze wstydu.
<Hanae? Makaroniki (/*3*)/!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz