Dwie staromodne kolumny w prostym stylu doryckim przy wejściu głównym, gustownie urządzony ogród wokół placu, typowe, "kanciaste" okna hojnie posadzone na każdej, nawet najmniejszej powierzchni ścian budynków. Jeśli zaś chodzi o sam budynek, można było go podzielić akademiki, zapewne osobno dla płci żeńskiej i męskiej, oraz sam budynek szkolny.
Typowe ułożenie jak i dla każdej zwykłej szkolnej placówki.
Z jej rozmyślań na ten temat wyrwał ją głos Gilberta, który w czasie jej zastoju umysłowego zdążył wyjść od strony kierowcy.
- To tutaj - zauważył odkrywczo - pomóc ci z bagażami?
To było raczej stwierdzenie niż pytanie, bo już wyciągnął swoje niewysterylizowane łapska w stronę jej cennego dobytku.
Z oburzeniem na ten gwałtowny czyn odepchnęła jego wyciągniętą rękę, z wyższością lustrując wzrokiem jego zdziwioną osobę.
- Nie trzeba - powiedziała spokojnym, najbardziej lodowatym tonem, na jaki było ją stać - sama je zaniosę. Odejdź już.
Pożegnanie godne prędzej pani i służącego, niż rodzeństwa. Zapewne tak to właśnie wyglądałoby ze strony zwykłego, pośredniego obserwatora, jednak to tylko zdanie kolejnego, bezwartościowego osobnika. Nic, co by ją zainteresowało.
Na to chłodne obejście jej przyrodni brat zareagował cichą rezygnacją, przyzwyczajony już do tej nienawiści. Właściwie, sam w sobie tak bardzo niczym nie zawinił. Po prostu los zgotował im takie stanowiska względem siebie, że równie dumna osóbka jak Charlotte nie mogła tego zaakceptować.
- Będę w Japonii jeszcze przez dwa najbliższe tygodnie, jeślibyś czegoś potrzebowała, zadzwoń - pozornie niezrażony tą jawną niechęcią, kontynuował ze zdawałoby się równie pogodnym obejściem co poprzednio - więc, może byś przynajmniej jakoś miło mnie pożegnała, Charlotte-chan?
Drgnęła nieznacznie, na dźwięk jej imienia wypowiedzianego w ten upokarzający sposób. Cóż, zrobił to specjalnie by ją wyprowadzić z równowagi, to oczywiste. Obrzuciła go lodowatym spojrzeniem pełnym urazu.
- Dobrze. - rzuciła krótko, po czym chwilę pogmerała w kieszeni mundurka, wreszcie odnajdując pożądany przedmiot i wręczając go zbaraniałemu Gilbertowi - Spójrz, widzisz? To jest zwykły pionek. A to - mówiąc to wyciągnęła drugą figurę, tym razem przystawiając do siebie - jest król. Taka jest między nami różnica. Dlaczego, w takim razie mam się z tobą cieplej żegnać?
Nie tracąc więcej czasu, wzięła swój bagaż i skierowała się w stronę budynku. Najpierw recepcja, po zameldowaniu się i otrzymaniu klucza, pokój. Prosta i szybka trasa, zdawałoby się, prawda?
Po popchnięciu z całej swojej mizernej siły rzeźbionych, dębowych drzwi i przekroczeniu progu szkoły, natychmiastowo uderzyła ją fala wmieszanych w jedno kolorów, dochodzących z serc wszystkich obecnych uczniów. Kompletny chaos.
Raziło ją to po oczach niemiłosiernie, toteż nadal ściskając w ręce swój bagaż szybkim i zdecydowanym krokiem ruszyła do przodu, zaciskając szczelnie powiekę oka. Nie musiała wcale widzieć; potrafiła na wyczucie wywnioskować w oka mgnieniu położenie ścian budynku, jak również rozmieszczenie recepcji. Jeśli zaś chodzi o uczniów, prawie wszyscy jakimś cudem zauważali ją w ostatniej chwili, usuwając się z drogie tej dziwnej wariatce.
No właśnie. Prawie wszyscy.
Nagle, poczuła jakby tuż poniżej żeber ktoś wbił jej z całej siły ostry kołek, identyczny, jak te w XIX wieku stosowano na wampirach. Niebezpiecznie się zachwiała, osuwając na swoich cienkich nóżkach na zimną podłogę i upuszczając po drodze bagaż. Przez ten jawny zamach na jej życiu zmuszona była otworzyć oko, by móc w stanie spojrzeć na swojego oprawcę i uświadomić mu, że mimo tego trupiego wyglądu wampirem nie jest, a nawet jeśliby była, to serce znajduje się wyżej, a w ten sposób nie ukatrupiłaby nawet muchy. Jednak, po przyjrzeniu się bliżej zawartości rąk osobnika mogła spokojnie określić, że bynajmniej pogromcą wampirów on nie jest. Co więcej, najwidoczniej w jej zamiarach wcale nie leżało uszkodzenie jej i tak wymizernowanego ciała.
Więc, to miało być zwyczajne, "lekkie" trącenie łokciem, co? Zza lustra, kiedy ktoś wykonywał coś podobnego na numerze jeden, nie wyglądało to na tak bolesne... A może to wina tego nędznego ciała?
Z bólem skupiła swój wytrącony z równowagi umysł, próbując zrozumieć znaczenie słów wypowiedzianych przez tą dziewczynę. Stołówka...? To jakiś żart? Ledwo co przyjechała tutaj, a nieznajoma powinna to wywnioskować choćby z tych toreb podróżnych...
Ale niech będzie. Co to za problem? Gdyby była zwykła jednostką ludzką, coś takiego mogłoby jej sprawić kłopot, ale tak nie jest.
Z całkiem odmienionym nastawieniem rozejrzała się wokół, lustrując wzrokiem swoje obecne położenie.
Korytarz główny. Żeby ułatwić uczniom dostęp do tak koniecznego miejsca jakim jest stołówka, i jednocześnie biorąc pod uwagę inne miejsca, takie jak sale lekcyjne, recepcję, akademiki... Do tego ogólny projekt budynku....
- Trzeci korytarz, drugie drzwi po prawej. - stwierdziła spokojnie, wskazując wyciągniętą ręką odpowiedni kierunek - to chyba tyle, prawda?
Kolor krążący wokół głowy dziewczyny zmienił się w lekkie zdziwienie. Zapewne musiała już zauważyć, że spytała o to niewłaściwą osobę, dokładniej dopiero co przybyłego ucznia, ale mniejsza z tym. Nie miała najmniejszego zamiaru tłumaczyć swoich dedukcji zwykłym ludziom.
Z trudem podniosła się na dwóch tyczkach, w pierwotnym zamyśle naśladujące nogi ludzkie, podnosząc swoją kilkutonową torbę z ziemi i chwiejnym krokiem kierując się w stronę recepcji. Po zarejestrowaniu się i otrzymaniu klucza, po kilku chwilach męki z ciężką jak diabli torbą znalazła się w swoim pokoju.
Stonowane, czarno białe kolory. Idealnie jak dla kogoś, kto ma szczerze dość wiecznie latających i rozmywających się barw. Jej lokatorka najwidoczniej musiała się już zadomowić, ale trudno. Nikt nie powiedział, że będą ją specjalnie traktować, prawda? Lokatorka to nie mały problem, ale to nic, o ile będzie zachowywać się stosunkowo znośnie.
Nie miała siły na dalsze rozmyślania. Bezwładnie opadła na swoje łóżko, korzystając z nieobecności współlokatorki i ściągając uwierającą opaskę z prawego oka. Później będzie mogła się wypakować, a krótka drzemka w ciągu dnia będzie idealną formą odpoczynku dla jej mizernego ciała. Po tej podróży, no i po tym bolesnym przywaleniu łokciem prosto między żebra była całkowicie w rozsypce, a jej umysł nie mógł normalnie funkcjonować.
Momentalnie zasnęła w ubraniach.
***
Obudziło ją cichy chałas i szmeranie w pobliżu pomieszczenia. Jej ospały umysł mozolnie usiłował pozbierać myśli. Czyżby jej lokatorka..? Cóż, szczęście błogiego odosobnienia nie mogło trwać wiecznie. Leniwie przetarła krwistoczerwone oko, starając się skupić wzrok na dopiero co poznanej lokatorce.
Ta sama dziewczyna, co przedtem dokonała brutalnego zamachu na jej życie, obecnie stała w drzwiach pokoju. Wokół jej głowy krążył kolor zszokowania wmieszanego z obrzydzeniem.
Świetnie, więc to ona jest jej współlokatorką? Los po raz kolejny okazał się bezwzględnym smarkaczem z soczewką, przypalającym jej mrówcze czułki. Już zamierzała głośno wyrazić swoją dezaprobatę na temat naruszania jej przestrzeni osobistej, gdyby jej uwagi nie przykuło coś innego. Wzrok tej dziewczyny był teraz skierowany centralnie, prosto na jej twarz. Co z nią? Czemu tak się na nią gapi?
Zaczęła błądzić ręką po omacku na twarzy, starając się wyśledzić dokładny kierunek jej wzroku. Jej długie, białe palce zatrzymały się w miejscu jej prawego oka, a dokładnej jego braku.
Ach, no tak. Prawie by zapomniała. Opaska, prawda? Przed snem ją ściągła, czyli teraz jej, najwyraźniej współlokatorka może sobie do woli oglądać z każdej strony tą szpetną dziurę.
- Opaska - mruknęła Charlotte niewyraźnie, bardziej do siebie niż do dziewczyny.
Chwyciła z biurka niedbale rzuconą część garderoby, zakrywając nią ubytek po prawym oku. Podniosła się z łóżka, ignorując fakt obecności tamtego osobnika i w ciszy zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy.
<Naomi? Nie pytaj ;_;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz