wtorek, 20 września 2016

Pina CD Theodor

Siedzieliśmy już dłuższą chwilę wymieniając się uwagami na temat powrotu do szkoły, czyli wyjścia z lasu. Bądźmy szczerzy- żeby utknąć w takim zadupiu natury trzeba mieć szczęście. I niestety, mieliśmy je. Niestety nie miałam działającego telefonu, więc nie mogłam sprawdzić jak z czasem staliśmy ale patrząc na przedłużające się cienie, raczej sporo czasu już straciliśmy. Na szczęście, był jeszcze dzień a do wieczora dalej było sporo czasu.
-Pamiętasz jak przyszliśmy?
-Średnio. Gdybym widziała pewne szczegóły dałabym radę.
-Wzrokowiec?
-Też. Cóż, spróbujmy. Chodźmy.
Zastanowił się nim ruszyliśmy. I taka sytuacja: idziemy rozmawiając a tu nagle słyszymy szelest. Blisko nas. Jak jeden mąż spoglądamy na źródło hałasu i co zobaczyliśmy? Dwa dosyć duże węże, wylegujące się niecały metr od nas.
-A to tylko węże- odetchnął z ulgą.
-Słuchaj... A to nie są te jadowite?- Powiedziałam po chwili a ledwie to zrobiłam, wymieniliśmy się wielkimi oczyma i zaczęliśmy spierdzielać stamtąd z wrzaskiem. Po przebiegnięciu mini maratonu, zatrzymaliśmy się łapiąc powietrze jakby był skarbem świata.
-Było blisko- wysapałam.
-Węże to zło.
-Ano... Ale to było zabawne- zaczęłam się śmiać.

<Theo? Wybacz że tak długo i tak nędznie ;-;>

sobota, 10 września 2016

Theodor CD Pina

Gdy weszliśmy do lasu, miałem złe przeczucia. Moja orientacja w terenie była na poziomie niższym niż wybrzeże Morza Martwego. Po prostu wiedziałem, że ja plus las równa się wielka katastrofa i ekspedycja ratunkowa. Dlatego polegałem w tej chwili na swojej towarzysce, mając nadzieję, że ma dobrą pamięć i orientacje w terenie. Acz chyba znalazłem osobę z takim samym darem (czyt. problemem) co ja.
Usiadłem obok niej na konarze drzewa.
- Przemyśleć, powiadasz? - Uśmiechnąłem się ni ironicznie, ni rozbawiony. - Ja i las nigdy nie było dobry połączeniem, także od razu mówię, że jak ruszymy dalej, to najpewniej zgubimy się jeszcze bardziej. Chyba, że dopisze nam szczęście. - Zazwyczaj byłem optymistą, ale cóż, takie sytuacje akurat sprawiały, że mój optymizm szedł się kochać z moją orientacją w terenie.

(Pino? Długo to trwało, ale jest ;;)

niedziela, 4 września 2016

Podliczanie

 Konbanwa (/*3*)/ Zmęczonym, ledwo na oczy patrzę.... T.T


Uczniowie

16


Chłopcy:

7

Dziewczyny:

9


Nieobecności:

Utau (czas nieokreślony)

Vincent (czas nieokreślony)

Ayame (czas nieokreślony)
Naomi (czas nieokreślony)
Celestia (czas nieokreślony)
Yves (czas nieokreślony)

Punkty:
 Caidance Iarvel: 6PA
Charlotte Lovegood: 8PA
Isao Ishihara: 0PA
Kano Shuuya: 0PA
Lavena Kelynn: 0PA
Pina Creator: 10PA
Ryan Deyvond: 0PA
Theodor Iarvel: 12PA
Xavier Goldblatt: 0PA
Yuri Tuan: 0PA


sobota, 3 września 2016

Pina CD Theodor

Roześmiałam się machając naszymi rękoma.
-Na co czekamy? Chodźmy!
Ruszyliśmy nie puszczając rąk. Zwiedzanie budynków było nudne, dlatego skierowaliśmy się bardziej na tyły szkoły. Naszym oczom, gdy tam się znaleźliśmy, ukazał się ogromny labirynt z żywopłotu o sporych wymiarach. Jednogłośnie stwierdziliśmy, żeby tam wejść. Z bliska rośliny nie były ogromne, sięgały nam do głów po bliższym zobaczeniu. Chociaż mijaliśmy po wejściu tabliczki z informacjami o trasach gdzie co jest na danej ścieżce, nie interesowaliśmy się nimi. Tak się zagadaliśmy, że nagle spostrzegliśmy a byliśmy w lesie, dosłownie. Jakoś tak się złożyło, że zawędrowaliśmy tak głęboko, aż ścieżka znikła nam za plecami. Akurat w lesie nie byłam, zabawna sprawa.
-Masz ci los, telefon mi padł- stwierdziłam chcąc jakoś się dowiedzieć gdzie jesteśmy.
-Więc co robimy?- Zapytał się Theo rozglądając się.
-Myślę, że na spokojnie powinniśmy to przemyśleć- odparłam po chwili siadając na konarze dając znak aby chłopak usiadł obok poprzez poklepanie drewna.
 
<Theo? Rozkręć zabawę xD>

czwartek, 1 września 2016

Theodor CD Pina

Czyli bez panienki, w takim razie będzie niewiasta, choć z drugiej strony pewnie zareaguje tak samo. Uśmiechnąłem się z lekka sztucznie nie do końca zachwycony perspektywą wypełniania stosu papierków. W Lirve było podpisywania i wypełniania aż nadto, także byłem rad, że Fee miała zamiar udoskonalić administracje w akademii. Więc z tą traumą przyszedłem i tu, do Rivaux, i miałem nadzieję, że nie było tej roboty za wiele. Rzuciłem Pinie rozbawione spojrzenie, nie rwąc się do wejścia do wnętrza gabinetu. Taka sama, żadnej czerni. Położyłem dłoń na klamce, strasznie ociągając się z otwarciem drzwi.
- Tylko dwa podpisy powiadasz? Dzięki za pocieszenie – powiedziałem jeszcze, zanim wszedłem do środka na spotkanie ze swoim koszmarem. Przynajmniej na dzień dzisiejszy. Na szczęście niebieskowłosa niewiasta miała rację i wystarczyło, że podpisałem zaledwie parę kartek, po czym dostałem swój plan lekcji. W ekspresowym tempie wróciłem do towarzyszki z nieco lepszym humorem.
- Najprzyjemniejsze wypełnianie papierów, jakie kiedykolwiek miałem – stwierdziłem z zadowoleniem, starannie składając skrawek papieru, na którym był mój plan lekcji i schowałem go do kieszeni. - A teraz droga niewiasto, nawet jeśli nie znasz wszystkich miejsc, to miło by było, gdybyś jednak towarzyszyła mi w zwiedzaniu. Tak dla większej frajdy. - Uśmiechnąłem się, chwytając ją za rękę. Znów zapomniałem o cudzej przestrzeni osobistej, całkowicie ją naruszając. I w sumie mogłem uznać za swój nawyk. Chwytanie za rękę niedawno poznanej osoby było w moim przypadku normą.
- Więc jak idziemy? - spytałem, gwałtownie podnosząc rękę do góry, jednocześnie podnosząc jej dłoń, za którą ją trzymałem.

(Pinuś? Idziemy się gubić. <3)

Charlotte CD Caidence

Ściany w pokoju były właściwie idealne do jej nastroju. Biało czarne. Jasno określone, bez zbędnych, mylących cieni, żadnej szarości, a już tym bardziej różnorakich kolorów.
Miała dość tych rozmazanych barw.
Popołudnie. Duszność w pokoju. Ledwo wyczuwalny aromat cytrusów. Biel i czerń. Tylko te aspekty przemierzały jej rozespany umysł, kiedy pozbawione jasności spojrzenia oko bezmyślnie wgapiało się w sufit.
Czy przypadkiem nie za dużo sypiała? Kto wie... Mogłaby przynajmniej przebrać się w piżamę, a nie spać w mundurku, rzuciwszy się na mięciutkie łóżko zaraz po zakończeniu lekcji i dostania się do swojego azylu.
Dzięki bogu przynajmniej, że jej współlokatorka była nieobecna, w innym wypadku to ciepło popołudnie stałoby się jeszcze bardziej nieznośne.
Ale nie można też spędzić wieczności na tym błogim odpoczynku. Nie w jej wypadku.
 Cały ten okres życia i pozornego oczekiwania to w rzeczywistości przygotowania. Musiała nauczyć się panować nad tą nieznaną, dziwną mocą tak szybko jak to możliwe, zanim jeszcze jej umysł całkowicie nie stanie się szalony.
 Z trudem, bo z trudem, podniosła się z łóżka, powodując ciche skrzypnięcie sprężyn, ledwo dosłyszalne przez lekkość tego mizernego ciała. Powiodła wzrokiem po najbliższym otoczeniu, zatrzymując się przy prawdopodobnym źródle wcześniej wyczuwalnego zapachu cytryn. Butelka wody smakowej, co? Zapewne jej nierozgarnięta i niewychowana współlokatorka zostawiła to nieopatrznie na jej stoliku. Charlotte nie mogła być do końca pewna, czy aby ta woda to nie trucizna zakażona jakimś tutejszym wirusem, którego Naomi, sądząc po jej zachowaniu jeszcze nie szczepiona przeciw wściekliźnie, jest nosicielką. Co, jeśli wystarczy sam kontakt z parą wodną, by się zarazić? Czy to znaczy, że ta słodko kwaśno trucizna już przeniknęła do jej nozdrzy, właśnie w tym momencie buszując po najdalszych zakątkach w jej chorym i bezbronnym ciele i wyniszczając komórki od środka?
 Na samą tą myśl przeszły ją dreszcze. Nie, zanim pójdzie do pielęgniarki sprawdzić dokładnie kartę chorób rzeczonej błękitnowłosej, w pierwszej kolejności powinna pozbyć się źródła zakażenia, mającego swoje miejsce w tej z pozoru nie groźnej plastikowej butelce wtórnej.
Niechętnie i z wyraźnym obrzydzeniem wzięła ją do ręki (jeśli jest już zakażona, bardziej być nie może, racja?) wychodząc na korytarz.
Teraz, więc, gdzie najlepiej jest pozbyć się tych zarazków?
Korytarz, prowadzący do poszczególnych pokoi był niemalże pusty. Dosłownie przez sekundę nawiedziła ją myśl o podrzuceniu przedmiotu zakażenia do któregoś z pokoju, jednak dość szybko porzuciła ten pomysł. O ile nie ze względu bynajmniej na cierpienie niewinnych dziewcząt zarażonych nieznanym wirusem, o tyle biorąc pod uwagę własne bezpieczeństwo. Gdyby w akademiku wybuchła epidemia wszyscy uczniowie byliby zagrożeni, w tym i ona. Co więcej, w swoim życiu zdążyła się już przekonać, że dla niej spokojne zasypianie w akompaniamencie jęków i płaczu konających w bólu uczniów będzie zbyt uciążliwe.
 Jak to mówią, komu w drogę temu w czas. Zamiast stania tak na środku korytarza uczęszczanego przez niepożądanych świadków, lepiej poszukać miejsca do pozbycia się zakażeń w drodze, prawda...?
Ostrożnie wymijała poszczególne wijące się niczym węże korytarze, starając się przy tym nie narobić zbyt wiele hałasu. Nie było to trudne, w końcu nawet jeśliby chciała zwrócić na swoją osobę czyjąś uwagę, jej cichutki, ledwo dosłyszalny głosik, niziutka i drobna postura oraz naturalna lekkość całego ciała skutecznie uniemożliwiały to przedsięwzięcie.
 Z początku jej celem stała się najbliższa łazienka, a konkretniej ubikacja, będąca najszybszą drogą prowadzącą do ścieków. Jednakże, w momencie, w którym miała przekroczyć progi uniwersalnej toalety użytku publicznego, zza drzwi dobiegły jednoznaczne odgłosy śmiechów i rozmowy uczennic. No tak, od dawien dawna toaleta publiczna z niezrozumiałych powodów stanowiła ponętną formę miejsca do pogadanek dla zamkniętych grup znajomych. Niestety, taka ilość świadków uniemożliwia puszczenia bomby bilogicznej prosto w odmęty ścieków.
 Charlotte bezszelestnie umknęła tuż przed właśnie otwieranych drzwi łazienki, wspinając się tym razem górną klatką schodową. Jeśli to samo czeka ją w każdej napotkanej toalecie publicznej, lepiej poszukać zacisznego, odosobnionego miejsca, w którym nikt jej nie przeszkodzi. W jedej chwili przez głowę przemknęły jej wszystkie najmniej uczęszczane miejsca w szkole. Wszystkie jednak nosiłe ze sobą spore ryzyko, na dodatek najbliższym miejscem od jej obecnego punktu położenia i spełniającego wszystkie powyższe warunki był dach.
Co prawda, nie miała bladego pojęcia jak można by pozbyć się na dachu tej istnej bomby biologicznej, jednakże znajdowało się tam również drogocenne świeże powietrze, które mogłoby przynajmniej w małym stopniu zmniejszyć odór zakażonej substancji.
 Szybkim niczym jej myśli krokiem zawędrowała prosto pod drzwi, odzielających ją od upragnionego miejsca na prawie bezludziu.
Prawie.
Ledwo popchnęła metalowe drzwi, biorąc pełny wdech z nadzieją na świeże powietrze, natychmiastowo jej marzenia zostały starte na proch, rozbite w drobny mak, bo oto prosto do jej delikatnego nosa uderzył nieznośny, znienawidzony przez nią zapach papierosów.
 Charlotte zachłysnęła się dymem, dostając przy okazji nagłego ataku kaszlu. Kiedy jej oko wreszcie przestało łzawić od tego kłującego dymu, była w stanie rozróżnić źródło tej istnej agoni dla jej płuc.
Beztrosko, oparty jedną ręką o barierkę, stał wysoki, barczysty osobnik płci żeńskiej, o barwie włosów waniliowego budyniu obficie polanego czekoladą. Jedną ręką podtrzymywał barierkę, jakby myśląc, że bez tego barierka się zawali a razem z nią cała konstrukcja budynku, drugą wypuszczał tajemnicze, trujące gazy, które wcześniej naruszyły spokój zdrowych płuc Charlott.
Bezczelne. Prostackie. Niewybaczalne.
Naiwni, prości ludzie, tak łatwo popadający w słodkie uzależnienie od przeróżnych używek, narażający swoim uzależnieniem zdrowie niewinnych, postronnych osób.
Są tacy delikatni.
Tak łatwo ich omamić.
Tak łatwo ich złamać.
Ale, zanim do reszty ogarnęła ją wściekłość, mogłaby przynajmniej spróbować załatwić sprawę polubownie, prawda? Głos zdrowego, logicznego rozsądku ponownie sprowadził ją z tych sadystycznych wizji na twardą ziemię. Właśnie, polubowność. Król nie może poddawać się swojej rządzy zemsty, nie ważne, jak wielkie nie byłoby przewinienie pionka.
Chłodnym krokiem podeszła w stronę budyniowej głowy, ksztusząc się przy okazji dymem, czym udało jej się od razu zwrócić na swoją osobę uwagę dziewczyny.
 - Mogłabyś przestać? - Wydusiła zza rękawa mundurka, który miał służyć za prowizoryczną ochronę przed szturmem nowych nawałów dymu.
 - Niestety nie.
Po tych słowach, bezczelny szkodnik wrócił do swojej poprzedniej czynności zatruwania środowiska. Nie, wróć, właściwie, co ją obchodzi środowisko? Zatruwała JEJ powietrze. Powietrze, należące do króla. I za to zwykłego pionka spotka bolesna kara.
Ta ameba umysłowa nie była, nie mogła być świadoma, że oto w rękach Charlotte spoczywa istna bomba biologiczna, źródło wszelkich miejskich zarazków. Idealna broń przeciwko zakale społeczeństwa.
Zarazę zwalczać zarazą.
Bez dłuższego ociągania się odkręciła zakrętkę, po czym ze stoickim spokojem chlusnęła zawartością prosto w twarz bezczelnemu budyniowi, gasząc przy okazji irytującego papierosa.
 - Nie potrafisz, co? W takim razie chętnie ci pomogę.
Budyń stał chwilę w miejscu zdezorientowany, przyglądając się triumfującej Charlotte, by po chwili jednak wykonać ruch. Bez zastanowienia przytuliła kipiącą od nienawiści dziewczynę, przekazując jej w ten sposób wszelkiego rodzaju zarazki z butelki.
Umysł Char natychmiastowo pojął zamiary tej wybrakowanej jednostki ludzkiej. Przekazanie wirusa dalej, co? Sprytne, jednak...
 - Zaprzestań swoich agresywnych zachowań w tym momencie - odsunęła ją od siebie swoją wątłą siłą, mierząc lodowatym wzrokiem - jesteś tylko małym, delikatnym człowiekiem. Tacy jak ty nie powinni nawet myśleć o podnoszeniu ręki na króla.
Tak, teraz lepiej. Może i jej zdrowie jest teraz w jeszcze gorszym położeniu, ale przynajmniej zabierze do grobu to szkodliwe swoją osobą stworzenie.
W każdym razie, nie miała czasu się tu z nią bawić. W gabinecie pielęgniarki, powinny znajdować się kartoteki wszystkich uczniów, razem z ich wszystkimi notowanymi chorobami. Czegokolwiek teraz by nie była nosicielem, ważne, by jak najszybciej się tego pozbyć.

<Budyniu? Nie mam pojęcia, co szarlotka tu odjebała ;-;>

środa, 31 sierpnia 2016

Pina CD Theodor

-Oszczędź sobie tej panienki- zażartowałam.- Jestem Pina, miło mi.
Podaliśmy sobie ręce w ramach zaległego przywitania się.Zabawne o czym można zapomnieć będąc zajętym zupełnie czymś innym, chociaż jest to nazbyt oczywiste.
-Więc Pina, dużo jest tej roboty papierkowej?
-Widzę, że markotniejesz w tej sprawie. Ale spokojnie, wystarczy tylko podpisać przybycie i dadzą ci plan lekcji. Tyle w temacie.
Theo odetchnął z widoczną ulgą. Poklepałam go po ramieniu.
-Chodźmy. Jak już skończysz to możemy dalej sobie pozwiedzać szkołę i okolice.
-Od jak dawna tu jesteś? Wspominałaś coś o tym, że dalej nie znasz tu wszystkiego.
-Z pięć dni temu się zjawiłam jak nie mniej. O, jesteśmy- wskazałam ręką na budynek przed nami.- Pierwsze drzwi na lewo i masz swój cel. Tylko ze dwa podpisy, spokojnie- dodałam wesoło patrząc na jego niechęć w oczach.

<Theo?> Zgubmy ich! xD>

wtorek, 30 sierpnia 2016

Theodor CD Pina

Gdyby nie to, że w jednej ręce wlokłem za sobą walizkę, a za drugą ciągnęła mnie dziewczyna, to bym przywalił sobie ręką w czoło. I przy okazji zostawił po sobie ładny czerwony ślad w postaci mojej dłoni… Cimone miała rację, posiadałem bezużyteczną orientację w terenie. Tak samo z podzielnością uwagi. Starałem się zapamiętać drogę, zwrócić uwagę na inne budynki w pobliżu, słuchać prowadzącej mnie niewiasty, a jednocześnie nie chciałem się wywalić. Dlatego odpowiadałem na jej pytania z lekkim opóźnieniem, starając się zrozumieć, to co mówi.
-…będziesz szukał teraz pokoju? Pomóc ci? - Uśmiechnąłem się do niższej o głowę niebieskowłosej.
- Nie, dziękuję, ale chyba już sam sobie poradzę – powiedziałem.
-Super. To jak znajdziesz swoje lokum mogę cię zaprowadzić do administracji i będziesz miał to z głowy. - Pomachałem do niej na odchodne i skierowałem do akademiku. Spojrzałem na tablicę wiszącą na ścianę, ogarniając plan budynku i przypomniałem numer swojego pokoju. Jeśli dobrze pamiętałem, to była rzymska piątka. Po ogarnięciu, że męska część akademiku znajduje się na wyższych piętrach, udałem się na poszukiwania. Po kilkunastu schodkach, spieszących się uczniach oraz przekleństwach znalazłem odpowiednie drzwi. Jeden rzut okiem na wnętrze i mogłem określić, że miałem przynajmniej jednego współlokatora. Chyba z rozpakowaniem na niego poczekam. Z doświadczenia wiedziałem, że jeśli postawiłbym stopę tam, gdzie nie trzeba lub ruszyłbym rzeczy, której nie powinienem, to właściciel terytorium z pewnością nie pozostawiłby tego bez echa. Mam nadzieję, że gość miły będzie przynajmniej.
Wróciłem na zewnątrz do niebieskowłosej, którą zastałem ze słuchawkami w uszach, acz na mój widok zaczęła je wyciągać. Na jej pytanie uśmiechnąłem się kwaśno. Teraz papierki, zapowiada się cudowne popołudnie.
- A mam inny wybór? - spytałem żartobliwe.
Nagle sobie przypomniałem o istotnej kwestii, którą pominąłem, dlatego postanowiłem zaraz naprawić swoje niedopatrzenie.
- Właściwie, to warto byłoby się przedstawić. Jestem Theodor, ale wolę, gdy mówią na mnie Theo. A panienka? - Imię. Jedna z najbardziej istotnych rzeczy w życiu człowieka.

(Pina? Wybacz, że tak długo. ; ; )

Caidence CD Charlotte

Jeden papieros. Został mi jeden, cherlawy papieros. Zacisnęłam usta w cienką linię, a w moich oczach zabłysło zirytowanie. Akurat teraz, kiedy koniecznie potrzebowałam się rozluźnić. Potarłam nasadę nosa, mamrocząc cicho wiązanki przekleństw, które zgorszyłyby niejednego marynarza po trzech butelkach rumu. Niech to szlag trafi… Zignorowałam cichy głosik w mojej głowie sugerujący, że powinnam rzucić to paskudztwo w najmroczniejsze czeluści piekła (Theo, od kiedy stałeś się moim sumieniem?) i postanowiłam zapalić ostatniego szluga. Jutro będę musiała skołować nową paczkę, bo z bratem zdecydowanie nerwica mnie weźmie jak nie będę miała czegoś pod ręką. Zaśmiałam się na myśl o ostatnich wydarzeniach, zdecydowanie chowałam do niego za to urazę.
- Do diabła z Theo – wymamrotałam niewyraźnie, trzymając papierosa pomiędzy ustami. Na dźwięk cudzego kaszlu skierowałam swój wzrok w stronę jego źródła. Moim oczom ukazał się skrzat, duszek, krasnal, elfik i tym podobne. Po prostu istota doprawdy niska i w sumie chorobliwie blada.
- Mogłabyś przestać? - zadała pytanie, a ja wyciągnęłam papierosa z ust i wypuściłam dym w przeciwnym kierunku od niziołka. Mam nadzieję, że to nie będzie druga Cimone. Chociaż nie, stop. Ona by natychmiast mi wyrwała fajkę z dłoni, a potem rozdeptała, mówiąc coś o raku płuc, następnie kuliłaby się jak wystraszone zwierzę wpędzone w kozi róg. A przynajmniej coś koło tego.
- Przykro mi, ale niestety nie. - Cichy głosik znów się odezwał, szepcząc słowo „kłamca”. Cóż, co poradzić na to, że ani trochę nie było mi przykro? A! No tak. Potrzebuję naprawdę dobrego psychiatry.

niedziela, 28 sierpnia 2016

Podliczanie

Konbanwa (/*3*)/ tym razem rzetelny geniusz w mojej własnej skromnej osobie nie spóźnił się z co tygodniowym podliczaniem punktów aktywności. Cóż, nie ma co owijać w bawełnę. Aktywność całego bloga jest bardzo niska, przy czym dużo osób najzwyczajniej w świecie ociąga się z opowiadaniami. Z wszystkich szesnastu uczniów zaledwie czworo zgłosiło nieobecość, a nieaktywnych jest więcej. Część podała powody, okej, rozumiem, ale ile można czekać...? T.T Jak tak dalej pójdzie blog może bardzo szybko upaść i stracić sens dalszego utrzymywania. Jeśli ktoś napisał opowiadanie na które nie dostał jeszcze odzewu, zamiast ciągłego czekania niech odpisze na opowiadanie do ktosia lub sam takie napisze. Możliwości w takiej sytuacji jest wiele, a wystarczy mi jedno opowiadanie na tydzień od każdego członka. Osoby podpisane na czerwono dostaną upomnienie, na które mają odpowiedzieć w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Po tym czasie ich postać zostanie usunięta.

Uczniowie

16


Chłopcy:
7


Dziewczyny:

9



Nieobecności:
Utau (czas nieokreślony)
Vincent (czas nieokreślony)
Ayame (czas nieokreślony)
Naomi (czas nieokreślony)

Punkty:
Caidance Iarvel: 0PA
Celestia Lundenberg: 0PA
Charlotte Lovegood: 0PA
Isao Ishihara: 0PA
Kano Shuuya: 0PA
Lavena Kelynn: 5PA
Pina Creator: 6PA
Ryan Deyvond: 0PA
Theodor Iarvel: 6PA
Xavier Goldblatt: 0PA
Yuri Tuan: 10PA
Yves Camelot: 0PA

~~~
Smutający SamozwańczyHrabia