czwartek, 1 września 2016

Charlotte CD Caidence

Ściany w pokoju były właściwie idealne do jej nastroju. Biało czarne. Jasno określone, bez zbędnych, mylących cieni, żadnej szarości, a już tym bardziej różnorakich kolorów.
Miała dość tych rozmazanych barw.
Popołudnie. Duszność w pokoju. Ledwo wyczuwalny aromat cytrusów. Biel i czerń. Tylko te aspekty przemierzały jej rozespany umysł, kiedy pozbawione jasności spojrzenia oko bezmyślnie wgapiało się w sufit.
Czy przypadkiem nie za dużo sypiała? Kto wie... Mogłaby przynajmniej przebrać się w piżamę, a nie spać w mundurku, rzuciwszy się na mięciutkie łóżko zaraz po zakończeniu lekcji i dostania się do swojego azylu.
Dzięki bogu przynajmniej, że jej współlokatorka była nieobecna, w innym wypadku to ciepło popołudnie stałoby się jeszcze bardziej nieznośne.
Ale nie można też spędzić wieczności na tym błogim odpoczynku. Nie w jej wypadku.
 Cały ten okres życia i pozornego oczekiwania to w rzeczywistości przygotowania. Musiała nauczyć się panować nad tą nieznaną, dziwną mocą tak szybko jak to możliwe, zanim jeszcze jej umysł całkowicie nie stanie się szalony.
 Z trudem, bo z trudem, podniosła się z łóżka, powodując ciche skrzypnięcie sprężyn, ledwo dosłyszalne przez lekkość tego mizernego ciała. Powiodła wzrokiem po najbliższym otoczeniu, zatrzymując się przy prawdopodobnym źródle wcześniej wyczuwalnego zapachu cytryn. Butelka wody smakowej, co? Zapewne jej nierozgarnięta i niewychowana współlokatorka zostawiła to nieopatrznie na jej stoliku. Charlotte nie mogła być do końca pewna, czy aby ta woda to nie trucizna zakażona jakimś tutejszym wirusem, którego Naomi, sądząc po jej zachowaniu jeszcze nie szczepiona przeciw wściekliźnie, jest nosicielką. Co, jeśli wystarczy sam kontakt z parą wodną, by się zarazić? Czy to znaczy, że ta słodko kwaśno trucizna już przeniknęła do jej nozdrzy, właśnie w tym momencie buszując po najdalszych zakątkach w jej chorym i bezbronnym ciele i wyniszczając komórki od środka?
 Na samą tą myśl przeszły ją dreszcze. Nie, zanim pójdzie do pielęgniarki sprawdzić dokładnie kartę chorób rzeczonej błękitnowłosej, w pierwszej kolejności powinna pozbyć się źródła zakażenia, mającego swoje miejsce w tej z pozoru nie groźnej plastikowej butelce wtórnej.
Niechętnie i z wyraźnym obrzydzeniem wzięła ją do ręki (jeśli jest już zakażona, bardziej być nie może, racja?) wychodząc na korytarz.
Teraz, więc, gdzie najlepiej jest pozbyć się tych zarazków?
Korytarz, prowadzący do poszczególnych pokoi był niemalże pusty. Dosłownie przez sekundę nawiedziła ją myśl o podrzuceniu przedmiotu zakażenia do któregoś z pokoju, jednak dość szybko porzuciła ten pomysł. O ile nie ze względu bynajmniej na cierpienie niewinnych dziewcząt zarażonych nieznanym wirusem, o tyle biorąc pod uwagę własne bezpieczeństwo. Gdyby w akademiku wybuchła epidemia wszyscy uczniowie byliby zagrożeni, w tym i ona. Co więcej, w swoim życiu zdążyła się już przekonać, że dla niej spokojne zasypianie w akompaniamencie jęków i płaczu konających w bólu uczniów będzie zbyt uciążliwe.
 Jak to mówią, komu w drogę temu w czas. Zamiast stania tak na środku korytarza uczęszczanego przez niepożądanych świadków, lepiej poszukać miejsca do pozbycia się zakażeń w drodze, prawda...?
Ostrożnie wymijała poszczególne wijące się niczym węże korytarze, starając się przy tym nie narobić zbyt wiele hałasu. Nie było to trudne, w końcu nawet jeśliby chciała zwrócić na swoją osobę czyjąś uwagę, jej cichutki, ledwo dosłyszalny głosik, niziutka i drobna postura oraz naturalna lekkość całego ciała skutecznie uniemożliwiały to przedsięwzięcie.
 Z początku jej celem stała się najbliższa łazienka, a konkretniej ubikacja, będąca najszybszą drogą prowadzącą do ścieków. Jednakże, w momencie, w którym miała przekroczyć progi uniwersalnej toalety użytku publicznego, zza drzwi dobiegły jednoznaczne odgłosy śmiechów i rozmowy uczennic. No tak, od dawien dawna toaleta publiczna z niezrozumiałych powodów stanowiła ponętną formę miejsca do pogadanek dla zamkniętych grup znajomych. Niestety, taka ilość świadków uniemożliwia puszczenia bomby bilogicznej prosto w odmęty ścieków.
 Charlotte bezszelestnie umknęła tuż przed właśnie otwieranych drzwi łazienki, wspinając się tym razem górną klatką schodową. Jeśli to samo czeka ją w każdej napotkanej toalecie publicznej, lepiej poszukać zacisznego, odosobnionego miejsca, w którym nikt jej nie przeszkodzi. W jedej chwili przez głowę przemknęły jej wszystkie najmniej uczęszczane miejsca w szkole. Wszystkie jednak nosiłe ze sobą spore ryzyko, na dodatek najbliższym miejscem od jej obecnego punktu położenia i spełniającego wszystkie powyższe warunki był dach.
Co prawda, nie miała bladego pojęcia jak można by pozbyć się na dachu tej istnej bomby biologicznej, jednakże znajdowało się tam również drogocenne świeże powietrze, które mogłoby przynajmniej w małym stopniu zmniejszyć odór zakażonej substancji.
 Szybkim niczym jej myśli krokiem zawędrowała prosto pod drzwi, odzielających ją od upragnionego miejsca na prawie bezludziu.
Prawie.
Ledwo popchnęła metalowe drzwi, biorąc pełny wdech z nadzieją na świeże powietrze, natychmiastowo jej marzenia zostały starte na proch, rozbite w drobny mak, bo oto prosto do jej delikatnego nosa uderzył nieznośny, znienawidzony przez nią zapach papierosów.
 Charlotte zachłysnęła się dymem, dostając przy okazji nagłego ataku kaszlu. Kiedy jej oko wreszcie przestało łzawić od tego kłującego dymu, była w stanie rozróżnić źródło tej istnej agoni dla jej płuc.
Beztrosko, oparty jedną ręką o barierkę, stał wysoki, barczysty osobnik płci żeńskiej, o barwie włosów waniliowego budyniu obficie polanego czekoladą. Jedną ręką podtrzymywał barierkę, jakby myśląc, że bez tego barierka się zawali a razem z nią cała konstrukcja budynku, drugą wypuszczał tajemnicze, trujące gazy, które wcześniej naruszyły spokój zdrowych płuc Charlott.
Bezczelne. Prostackie. Niewybaczalne.
Naiwni, prości ludzie, tak łatwo popadający w słodkie uzależnienie od przeróżnych używek, narażający swoim uzależnieniem zdrowie niewinnych, postronnych osób.
Są tacy delikatni.
Tak łatwo ich omamić.
Tak łatwo ich złamać.
Ale, zanim do reszty ogarnęła ją wściekłość, mogłaby przynajmniej spróbować załatwić sprawę polubownie, prawda? Głos zdrowego, logicznego rozsądku ponownie sprowadził ją z tych sadystycznych wizji na twardą ziemię. Właśnie, polubowność. Król nie może poddawać się swojej rządzy zemsty, nie ważne, jak wielkie nie byłoby przewinienie pionka.
Chłodnym krokiem podeszła w stronę budyniowej głowy, ksztusząc się przy okazji dymem, czym udało jej się od razu zwrócić na swoją osobę uwagę dziewczyny.
 - Mogłabyś przestać? - Wydusiła zza rękawa mundurka, który miał służyć za prowizoryczną ochronę przed szturmem nowych nawałów dymu.
 - Niestety nie.
Po tych słowach, bezczelny szkodnik wrócił do swojej poprzedniej czynności zatruwania środowiska. Nie, wróć, właściwie, co ją obchodzi środowisko? Zatruwała JEJ powietrze. Powietrze, należące do króla. I za to zwykłego pionka spotka bolesna kara.
Ta ameba umysłowa nie była, nie mogła być świadoma, że oto w rękach Charlotte spoczywa istna bomba biologiczna, źródło wszelkich miejskich zarazków. Idealna broń przeciwko zakale społeczeństwa.
Zarazę zwalczać zarazą.
Bez dłuższego ociągania się odkręciła zakrętkę, po czym ze stoickim spokojem chlusnęła zawartością prosto w twarz bezczelnemu budyniowi, gasząc przy okazji irytującego papierosa.
 - Nie potrafisz, co? W takim razie chętnie ci pomogę.
Budyń stał chwilę w miejscu zdezorientowany, przyglądając się triumfującej Charlotte, by po chwili jednak wykonać ruch. Bez zastanowienia przytuliła kipiącą od nienawiści dziewczynę, przekazując jej w ten sposób wszelkiego rodzaju zarazki z butelki.
Umysł Char natychmiastowo pojął zamiary tej wybrakowanej jednostki ludzkiej. Przekazanie wirusa dalej, co? Sprytne, jednak...
 - Zaprzestań swoich agresywnych zachowań w tym momencie - odsunęła ją od siebie swoją wątłą siłą, mierząc lodowatym wzrokiem - jesteś tylko małym, delikatnym człowiekiem. Tacy jak ty nie powinni nawet myśleć o podnoszeniu ręki na króla.
Tak, teraz lepiej. Może i jej zdrowie jest teraz w jeszcze gorszym położeniu, ale przynajmniej zabierze do grobu to szkodliwe swoją osobą stworzenie.
W każdym razie, nie miała czasu się tu z nią bawić. W gabinecie pielęgniarki, powinny znajdować się kartoteki wszystkich uczniów, razem z ich wszystkimi notowanymi chorobami. Czegokolwiek teraz by nie była nosicielem, ważne, by jak najszybciej się tego pozbyć.

<Budyniu? Nie mam pojęcia, co szarlotka tu odjebała ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz