wtorek, 20 września 2016

Pina CD Theodor

Siedzieliśmy już dłuższą chwilę wymieniając się uwagami na temat powrotu do szkoły, czyli wyjścia z lasu. Bądźmy szczerzy- żeby utknąć w takim zadupiu natury trzeba mieć szczęście. I niestety, mieliśmy je. Niestety nie miałam działającego telefonu, więc nie mogłam sprawdzić jak z czasem staliśmy ale patrząc na przedłużające się cienie, raczej sporo czasu już straciliśmy. Na szczęście, był jeszcze dzień a do wieczora dalej było sporo czasu.
-Pamiętasz jak przyszliśmy?
-Średnio. Gdybym widziała pewne szczegóły dałabym radę.
-Wzrokowiec?
-Też. Cóż, spróbujmy. Chodźmy.
Zastanowił się nim ruszyliśmy. I taka sytuacja: idziemy rozmawiając a tu nagle słyszymy szelest. Blisko nas. Jak jeden mąż spoglądamy na źródło hałasu i co zobaczyliśmy? Dwa dosyć duże węże, wylegujące się niecały metr od nas.
-A to tylko węże- odetchnął z ulgą.
-Słuchaj... A to nie są te jadowite?- Powiedziałam po chwili a ledwie to zrobiłam, wymieniliśmy się wielkimi oczyma i zaczęliśmy spierdzielać stamtąd z wrzaskiem. Po przebiegnięciu mini maratonu, zatrzymaliśmy się łapiąc powietrze jakby był skarbem świata.
-Było blisko- wysapałam.
-Węże to zło.
-Ano... Ale to było zabawne- zaczęłam się śmiać.

<Theo? Wybacz że tak długo i tak nędznie ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz