Wydałam z siebie zduszony okrzyk zaskoczenia, gdy straciłam grunt pod nogami i znalazłam się na plecach chłopaka.
- Je-jesteś pewien? Mogę sama biec... - powiedziałam zaczerwieniona po same uszy i zamachałam lekko nogami. Prawie zapomniałam, że jestem na boso. Co prawda, gdy byłam na zewnątrz stopy bardziej dawały o sobie znać, ale jakiejś specjalnej krzywdy sobie nie zrobiłam. Gdy usłyszałam jego pytanie, złapałam go ostrożnie za szyję. Nie chciałam w końcu udusić osoby, która jest miła. Sumienie nie dałoby mi żyć.
- W prawo - odpowiedziałam, nieco się ogarniając i powstrzymałam pisk, kiedy ruszyliśmy z miejsca, jednocześnie odrobinę wzmacniając uścisk, jednak nie na tyle bym mogła go udusić. Czułam się dość zmieszana, gdy mówiłam blondynowi, gdzie ma iść. Że też nie przeszkadzało mu to całe noszenie i kierowanie nim, może do najcięższych nie należałam, ale jednak trochę ważyłam. Po kilku następnych "prawo", "lewo" oraz "prosto" zaczęłam tracić nadzieję i poczułam się winna, że "ciągnęłam" (a właściwie to on mnie niósł) go po nic. Dlatego mimowolnie na widok różowego misia i prawie przezroczystą istotę, której pewnie blondyn nie widział, wydałam z siebie coś na kształt pisku szczęścia. Oczywiście starałam się wyrażać swoją radość cicho, żeby mój towarzysz nie ogłuchł.
- Pinky! - Zjawa nadal wolała bawić się w kotka i myszkę, więc pomknęła dalej, machając biednym Pinkym ze śmiechem. Mimowolnie przeszedł mnie dreszcz strachu i przytuliłam się nieco bardziej do pierwszej lepszej rzeczy (tutaj osoby). Zazwyczaj to był różowy pluszak, ale tym razem troszkę się wtuliłam w plecy chłopaka. Chyba niczego nie poczuł... Chyba.
Gdy kilka minut później znów nasz cel nam zniknął i się zatrzymaliśmy, zcisnęłam usta w wąska linię, po czym schowałam twarz za kurtyną włosów oraz oparłam czoło o ramię chłopaka.
- Przepraszam, że musisz tak biegać. To pewnie dla ciebie męczące. Jeśli nie chcesz, to nie musisz mi dalej pomagać. - Starałam się, żeby mój głos nie brzmiał płaczliwie i pełen poczucia winy. Nie chciałam wyjść na beksę, więc starałam się mówić spokojnym tonem. Poluźniłam uścisk w okolicy jego szyi i spojrzałam na twarz blondyna (a właściwie na kawałek, który widziałam) spomiędzy plątaniny włosów. - Jednak mimo wszystko dziękuję, że tak się starasz mi pomóc odzyskać misia.
(Kano? Wybacz, że tak krótko ;_;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz